poniedziałek, 4 września 2017

Recenzja - Gra o Tron: Królewski Namiestnik

  Królewskiego Namiestnika kupiłem przez przypadek. Składałem zamówienie i nie chciałem aby koszty wysyłki wyniosły ponad 10% wartości zamówienia. Nie będę oszukiwać, że gdyby gra była o superbohaterach Marvela, samochodach czy w jakimkolwiek innym klimacie to bym się nią zainteresował. Licencja jest największym magnesem w tej produkcji. Kropka. Jeśli chcecie się dowiedzieć jak skończyła się moja zakupowa swawola i czy gra potrafi się obronić w oderwaniu od licencji? Zapraszam do recenzji.




Nie szata zdobi człowieka



  Nie uniosę się honorem i zacznę od opisu estetyki gry. Nie każdemu przypadnie ona do gustu. Karykaturalne, jaskrawą paletą barw narysowane postacie mogą odrzucić wielu potencjalnych nabywców. Raczej nie usłyszymy od graczy „o, jakie fajne/śmieszne ilustracje”. Część graczy, przyzwyczajona do dorosłego tonu ilustracji gier ze świata Pieśni Lodu i Ognia ze stajni FFG może grę, przez sam ten czynnik, skreślić. Nasuwa się pytanie dlaczego nie wykorzystano grafik z serialu, skoro charakter gry jest ewidentnie casualowy. Zapewne dlatego, że wykorzystana kreska miała podkreślić lekki i, w założeniu, imprezowy charakter rozgrywki. Jedynym plusem wykorzystanej szaty graficznej jest dla mnie to, że nie powiela ona ilustracji znanych z gry planszowej bądź karcianej (w przeciwieństwie do np. zapowiedzianej ostatnio reedycji Catana).
  Jeśli chodzi o wykonanie elementów gry (żetonów i kart) to pojawiają się te same zarzuty co zawsze w przypadku gier planszowych GoT od FFG. Żetony są super, ale karty drukowane są na papierze o dość dziwnej strukturze i słabej trwałości. Kilka tasowań i na rogach pojawiają się zadry. Dodajmy, że jest tu stosunkowo dużo tasowania oraz przesuwania kart po stole. Wychodzi więc na to, że warto wsadzić karty w koszulki już przed pierwsza grą. Mam nieodparte wrażenie, że dokładnie tak sobie to FFG zaplanowało.

Cena i gabaryty


  Tu będzie gorzko. 59pln za 36 kart (którymi gramy), kilka żetonów oraz 14 kart sojuszników to horrendalnie drogo. Malutkie pudełko sugeruje, że gra ma być w założeniach kompaktowa jednak cena nie idzie ramię w ramię z tym założeniem. Generalnie kupuję duże gry i cena nie jest dla mnie kluczowym aspektem przy podejmowaniu decyzji o zakupie, jednak w przypadku nieznajomości rozmiarów pudełka poczułem duże rozczarowanie gdy otworzyłem paczkę z grą. Porównując cenę do chociażby Intryg Westeros, które mają podobną ilość komponentów i serialową licencję, nie sposób nie odnieść wrażenia, że płacimy o jakieś 20pln za dużo.
  Wspominałem o kompaktowości gry. Wziąwszy pudełko z grą do rąk, od razu pomyślałem, że gra może zakwalifikować się do kategorii gry turystycznej. Niestety, o ile pudełko jest malutkie i mieści się bez problemu w torbie, torebce czy plecaku, to obszar gry rozmiarem przypomina planszową Grę o Tron.  Zapomnieć można o rozgrywce w niedzielne popołudnie po spacerze w ogródku jakiejś kawiarni. Nie można, rzecz jasna, oceniać gry po pudełku i rozmiarze obszaru gry, jednak pudełko, szata graficzna jak i sam charakter rozgrywki wyraźnie sugerują, iż pozycja nie ma stanowić dania głównego a jedynie planszową przekąskę. Coś tu nie zgrało w tym elemencie, ale jeśli gra jest dobra to można to jej wybaczyć. Przejdę więc do sedna każdej recenzji:


Mechanika i klimat rozgrywki


  Zasady gry są dziecinnie proste. Tasujemy 36 kart postaci i rozkładamy je w macierzy 6x6, zwanej Królewską Przystanią. Jedną z kart jest Varys, którym będziemy się po tak stworzonym obszarze gry przesuwać, po wierszach i kolumnach. Wybieramy kierunek oraz ród i przesuwamy Varysa w miejsce najdalszego członka rodu, zbierając po drodze wszystkie postacie z wybranego rodu. Grę wygrywa gracz, który kontroluje na koniec gry najwięcej rodów. Aby kontrolować ród, trzeba mieć najwięcej jego przedstawicieli w swoim obszarze wpływu. Co ciekawe gra punktuje na remisie. Tzn, że jeśli ktoś już posiadał np. Holstera Tullego a inny gracz swoim ruchem zremisował ilością posiadanych postaci z rodu Tully (który ma tylko 2 przedstawicieli) to ostatni gracz który wziął do siebie postać Tullych otrzyma żeton kontrolowania rodu Tullych. Zabieg ten sprawia, że nie warto rzucać się w pierwszej kolejności na przejmowanie najmniej licznych rodów. Jeśli z Królewskiej Przystani zniknie ostatni przedstawiciel jakiegoś rodu to można dobrać odkrytą kartę sprzymierzeńca, która czasami potrafi namieszać na stole. Tyle.
  Od razu rzuca się w oczy brak jakiegokolwiek odniesienia do materiału źródłowego. Gra mogłaby być równie dobrze o kolorach, kształtach lub nawet rodzajach makaronu. Jedyny klimat Pieśni Lodu i Ognia wprowadzają karty Sprzymierzeńców. Jednak fakt, że np. Ilyn Payne może zabić Eddarda Starka, czy też, że Shae może podkraść komuś Tyriona, tylko podkreślają smutną prawdę, iż licencja ma tu za zadanie łowić klientów a nijak kotwiczy w mechanice gry. Co więcej, początkowo losujemy 6 sprzymierzeńców (z 14) i to zamyka ich wpływ na grę. Wszyscy gracze wiedzą co jest dostępne. O wiele lepszym pomysłem byłoby rozłożenie wszystkich towarzyszy jako dostępnych. Sprawiłoby to, iż pozyskiwanie członków rodów byłoby mniej mechaniczne i wprowadzało element niepewności aż do samego końca gry.
  Pisałem wcześniej, ze estetyka gry jak i jej rozmiar sugerowałyby grę imprezową. Niestety mechanika nie pomaga i w tym aspekcie. Rozgrywka przebiega w ciszy bo w swojej turze gracz myśli w skupieniu szacując która z kilkunastu kombinacji przyniesie najlepsze rezultaty. Podpowiadać niby można, ale na początku gry to nie ma sensu, a od połowy gry może niewiele to zmieniać. Gra w tym uniwersum powinna od samego początku rzucić graczy sobie do gardeł jeśli chce uchodzić za charakterną. Tutaj tego brakuje. Jako kontrprzykład podam Grę o Tron: Quiz, w której już po pierwszym dobrze opowiedzianym pytaniu gracze mogą wchodzić sobie w paradę lub negocjować. W Królewskim Namiestniku, może zniknąć ze stołu połowa postaci a i tak przy rozgrywce w co najmniej 3 osoby można nie odczuć zbyt dużej interakcji między graczami. W dwie osoby jak gracz wyjdzie na prowadzenie to ustawia przeciwnika tak aby mu nie przeszkadzał. Pomóc tu mogą tylko karty sprzymierzeńców, które przez swoją losowość i małą liczbę (o czym wspominałem) słabo się sprawdzają w roli wyrównywania szans. W rozgrywce 4-osobowej losowość czuć jeszcze bardziej. Nie ma szans „wyprowadzić” się na konkretny element macierzy. W efekcie gracz budzi się w swojej kolejce i zaczyna wszystko kalkulować na bieżąco. Sprawia to iż czekając na swoją kolejkę przez 75% gry najzwyczajniej w świecie się nudzimy. Czasem uda się coś komuś odebrać, zakombinować sprytnie sprzymierzeńcem, ale często nie ma się wyboru i rusza się w jedyne dostępne miejsce. Elementem przyśpieszającym bicie serca jest za to choreografowanie rozszarpywania gracza, który zbytnio wyszedł na prowadzenie. Żadne to wielkie osiągnięcie. Każda gra w której 2 kropki gonią trzecią jest bardziej emocjonująca od takiej gdzie 4 kropki skaczą sobie osobno nie zważając na swoje poczynania. Co za tym idzie, wariant drużynowy, dostępny tylko przy grze w 4 graczy, jest ciekawym dodatkiem (2 kropki vs 2 kropki – kosmos!!!).  Plusem jest za to czas gry – ok 20 minut, który sprawia, że w godzinę być może jedna z 3 gier będzie emocjonująca dla jednego z graczy.
Przemilczę pozostałe warianty, gdzie aby się odezwać do drugiego gracza trzeba mu wręczyć specjalny żeton trójokiej Wrony.

Podsumowanie


  Naprawdę nie wiem komu mógłbym tą grę polecić. Spodziewałem się niewymagającej gry z duża dozą interakcji, solidnie opartej na materiale źródłowym. Dostałem bardzo specyficzną, matematyczną wręcz (w pierwszej „połowie”),  rozgrywkę, która nie jest w żaden sposób odkrywcza. Czasem uda się wykręcić jakieś chore combo na sprzymierzeńcach, czy też coś wynegocjować, jednak to za mało aby doświadczeni gracze chcieli wracać do gry. W grze pada słowo „zabić” więc automatycznie kategoria wiekowa idzie w górę, jednak sama rozgrywka może jak najbardziej uchodzić za rodzinną, czego o materiale źródłowym nie można powiedzieć.
  Chciałbym napisać, że życie jest za krótkie aby grać w średniaki, szczególnie te przepłacone, ale możliwe, że najzwyczajniej w świecie nie jestem docelową grupą dla tej pozycji.  Jeśli jesteście fanami PLiO lub serialu, nie macie dużego doświadczenia, a co za tym idzie, konkretnych wymagań od każdej kolejnej gry którą dołączacie do swojej kolekcji, poziom skomplikowania was nie odrzuci to całkiem prawdopodobne, że gra się wam spodoba. O ile przetrawicie cenę tej pozycji.

PS: Jeśli gra zawiera Jona Snow, który nie powoduje dzikiego okrzyku mojej pocałowanej przez ogień żony "Nic nie wiesz Jonie Snow" w moim kierunku, to nie jest to Gra o Tron według moich standardów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz